Victory!

Victory! Nareszcie mamy Defcia! Dzisiejszy dzień był zwieńczeniem przygody z głupotą i opieszałością kenijskich urzędników. Dla nas objawił się spędzeniem pięciu godzin u bram portu, w pełnym słońcu, w aromacie ruszających pod górę ciężarówek z lat pięćdziesiątych! Horror!Jak zwykle okazało się, że brakuje nam jeszcze jednego “raportu”, z jednego ze stu etapów portowej procedury, bez którego nie da się wyjechać. A wydawało się, że dziś wyjazd z portu to tylko chwila.

Niemal ze łzami w oczach powitaliśmy kontener z Defciem na ciężarówce wyjeżdżającej z bram portu.

Nagroda była słodka. Defcio nas nie zawiódł. Zapalił “od pierwszego kopa”. Zjazd po betonowym podjeździe… i mogliśmy całą ekipą wyruszyć na pierwszą przejażdżkę po Mombasie. Niestety ten etap udało nam się osiągnąć dopiero ok. 17. Kolejna niewykonalna dziś (w niedzielę) potrzeba, to zakup lokalnego ubezpieczenia i zakończenie formalności z agentem pilotującym nasz kontener w Mombasie – Maritime Freight.

W Mombasie nie ma niestety żadnego kempingu – Defcio zostaje na parkingu Maritime Freight, a my wracamy po raz czwarty do Hotelu. No cóż “There is a lot of time in Africa” – to hasło nas ciągle nie opuszcza. Jutro mamy nadzieję na wyjazd z miasta.